piątek, 22 października 2010

Adaptacja w przedszkolu przebiega bardzo powoli. Pierwszego dnia Weronika była tak zdezorientowana, że nie zauważyła, kiedy po nią przyszłam. Chyba zbyt dużo wrażeń na taką wrażliwość. Potem, z każdym dniem było coraz gorzej aż wreszcie Weronika odmówiła porannego ubierania się wpadając w mega histerię. Poszliśmy z nią na układ, że na razie będę ją odbierać przed leżakowaniem, bo tu tkwił główny problem. Codziennie mówiła: "już nigdy tu nie wrócę". Płakała rano i wieczorem, że nie chce iść do przedszkola. Do znudzenia męczyła mnie pytaniami czy po nią przyjdę. Byłam bliska rezygnacji, bo myślałam sobie, że Weronika nie jest gotowa, że to dla niej zbyt trudne, żeby może poczekać. Cieszyłam się jedynie wtedy, gdy słyszałam, jak sobie podśpiewuje piosenki o jeżyku, zajączkach albo jak zobaczyłam jej pokolorowane liście dębu na przedszkolnej wystawce :)
Dzisiaj Weronika pierwszy raz dała się namówić na leżakowanie, ale "z lalą i koło Jacusia". Ciekawe, co z tego będzie.
Nie jest to przedszkole naszych marzeń. Któregoś wieczoru, Weronika zachciała przy usypianiu piosenkę o kościele :D Zaśpiewałam jej "Pan jest pasterzem moim". Po kilku razach nauczyła się jej na pamięć. Byłam w szoku, więc wyraziłam swoją radość mówiąc: "Werciu, znasz już całą piosenkę! Świetnie zaśpiewałaś", a ona na to: "źle, nierówno!". Skąd niby ona wie, że coś jest nierówno? Ech, może i jest to drobiazg, ale dla mnie ważny. Myślę sobie jednak, że to tylko początek tego, co ją czeka w procesie edukacji. Jak pomyślę o szkole od 5 roku życia, to jest mi słabo :D

piątek, 1 października 2010

Nie wiem, jak to będzie

Siedzę jak na szpilkach. Weronika jest dzisiaj pierwszy raz w przedszkolu. Dokładnie od 2 godzin 15 minut. W mojej głowie setki scenariuszy. Myślałam, że jestem wyluzowaną mamą, ale okazuje się, że ze strachu, że zrobią jej krzywdę mam palpitacje serca. Od dzisiaj zaczyna ją wchłaniać system. Dowie się, że są dzieci lepsze i gorsze, mądrzejsze i głupsze, niegrzeczne i posłuszne. Doświadczy szufladkowania i ram, według których będzie się zachowywać. Nie znaczy to, że w domu nie miała wyznaczonych granic, ale myślę, że w przedszkolu wygląda to zupełnie inaczej.
Masakra. Jestem rozedrgana.
A w domu taka cisza, że aż mi się nudzi. Chyba zacznę czytać zaległe książki albo zalegnę na kanapie czy co.

wtorek, 14 września 2010

Gotowałam obiad. Nagle z młodej piersi się wyrwało: "Mamo, mamo! Zobacz, co zrobiłam!" Ja w te pędy, żeby zobaczyć, co to za katastrofa.
Dziwne, Łucja nawet nie pisnęła ;)

poniedziałek, 13 września 2010

Ostatnio mam ochotę tylko i wyłącznie na ciasto drożdżowe. Gotować mi się nie chce. Piję dwie kawy dziennie, bo z jedną już nie wyrabiam. Szczególnie po takiej nocy jak dzisiaj. Nie potrafię zapanować nad złością z niewyspania. Biedna Weronika. Biedna Lusia, bo i jej się dzisiaj dostało. Czekam aż skończy się pralka i pójdziemy na spacer. Byle wyjść z domu. Ot, codzienność.

Wczoraj byliśmy cały dzień poza domem. Kolejny raz się przekonuję, że takie akcje nie są odpowiednie dla układu nerwowego Werci. Zwłaszcza tam, gdzie są jakieś dzieci, z którymi przecież trzeba rywalizować. Bo ktoś ma coś, czego ja nie mam. Jak nie mam, to muszę zrobić coś, żeby to mieć. Bez względu na wszystko! Histeria murowana, a wczoraj było naprawdę najgorzej jak do tej pory. Totalna masakra. Nie wiem, jak to będzie w przedszkolu. Albo dzieciaki ją zniszczą, albo ona zniszczy je. Czasem, po takich akcjach, mam ochotę nie wychodzić z Wercią do ludzi ;)

piątek, 10 września 2010

Wlewam w siebie gorące płyny - herbaty, kawy inki, kakao, a na obiad dziś będzie zupa buraczkowa. Zmienia mi się zapotrzebowanie kulinarne. Nie chcę już zimnych sałatek, tylko ciepłe zapiekanki, najlepiej oblebione dużą ilością sera.
Wyciągnęłam z szafy kamizelkę i chyba niedługo odkurzę moje hafty, do których pewnie przez rok nie zaglądałam. To znak, że zapadam w jesienną melancholiję.
Za oknem okropnie. Najlepiej by było zasłonić w oknach rolety, włączyć wszystkie światła i odgrodzić się od tej szarości. Na szczęście włączyli już ogrzewanie, więc przynajmniej można przytulić się do kaloryfera.
Ostatnio zaliczyłam wizytę w ciucholandzie. Powtarzałam sobie: "nie oglądam ubrań dla dzieci...". Udało się. Kupiłam parę ładnych rzeczy tylko dla siebie. Jeszcze tylko zacznę wychodzić gdzieś (nie na zakupy!) sama i będzie luz ;)

poniedziałek, 6 września 2010

Łucja zaczęła się przemieszczać. W jednej chwili znajduje się w drugim końcu pokoju. Z jednej strony cieszę się, z drugiej jestem zatrwożona. Powoli zaczynają się schody w opanowaniu dwójki. Jak jedno się nie rusza, to jest mniej pracy. Tylko patrzeć, kiedy Lusia zacznie chodzić i nie będzie chciała jeździć w wózku. Tego sobie jeszcze nie wyobrażam.
Dzisiejszej nocy skapitulowałam i założyłam Weronice pieluchę. Sucha. Co jest, kurczę, że jak jej założę, to jest sucha, a bez zasikuje łóżko?

Chciałabym pisać o czymś innym niż o dzieciach, ale to chyba niemożliwe. Przynajmniej przez najbliższe lata ;)

piątek, 3 września 2010

Od kilku dni Weronika do szczęścia potrzebuje kilku kubeczków, łyżeczek i... fasoli. Wczoraj ją przesypywała, mieszała z wodą gotując niby-zupę. Dzisiaj, taką namokniętą przez noc obierała rozrzucając łupinki, gdzie popadnie. Pozwalam jej na to, a co mi tam. Próbuję się wyleczyć z przesadnego zamiłowania do porządku. Właściwie to ono chyba umarło już dawno śmiercią naturalną wraz z początkiem przemieszczania się dzieciaków. W domu syf jak nie wiem co. Lusia bardzo boi się odkurzacza, więc w ciągu dnia odkurzanie odpada. Jak W. wraca z pracy, to jakoś czas nam ucieka. Od jutra zacznę chyba zamiatać.
Jesiennie mi. Zbliża się czas, kiedy kubek z gorącą herbatą będzie moim niezastąpionym towarzyszem dnia.

czwartek, 2 września 2010

Reaktywacja czy słomiany zapał?

Mam kilka spraw.
1. Czytam Cejrowskiego i dziwię się, że dopiero teraz. Dawno nic mnie tak nie zafascynowało. Gdzieś daleko jest świat, który jest zupełnie inny od mojego. Na co dzień się nad tym nie zastanawiam. Widzę jedynie swoje kąty, czasem szare i nudne, a tymczasem świat jest tak różnorodny, że aż dech zapiera. Nie pociąga mnie dżungla, ale ludzie, którzy zadziwiają naturalną, wrodzoną mądrością, mimo że są "dzicy". Oto człowiek.
2. Mąż przyniósł dzisiaj bilety na Czesława. Koncert wypada dzień po naszej rocznicy ślubu. Nie mamy z kim zostawić dzieci, ale kto by się tym martwił? Lubię Czesława, mimo że to podobno straszny kobieciarz ;)
3. Weronika kolejny dzień zasnęła "gdzie popadnie" (wczoraj na kanapie, dzisiaj na podłodze) słuchając Możdżera.

A we mnie (s)pokój. Coraz lepiej mi ze sobą. Mam wrażenie, że już kiedyś to pisałam ;)