piątek, 3 września 2010

Od kilku dni Weronika do szczęścia potrzebuje kilku kubeczków, łyżeczek i... fasoli. Wczoraj ją przesypywała, mieszała z wodą gotując niby-zupę. Dzisiaj, taką namokniętą przez noc obierała rozrzucając łupinki, gdzie popadnie. Pozwalam jej na to, a co mi tam. Próbuję się wyleczyć z przesadnego zamiłowania do porządku. Właściwie to ono chyba umarło już dawno śmiercią naturalną wraz z początkiem przemieszczania się dzieciaków. W domu syf jak nie wiem co. Lusia bardzo boi się odkurzacza, więc w ciągu dnia odkurzanie odpada. Jak W. wraca z pracy, to jakoś czas nam ucieka. Od jutra zacznę chyba zamiatać.
Jesiennie mi. Zbliża się czas, kiedy kubek z gorącą herbatą będzie moim niezastąpionym towarzyszem dnia.

1 komentarz:

  1. Nasza Łucja też się bała. Do dziś czuje respekt. Nie rusza się z kanapy:)

    OdpowiedzUsuń