sobota, 15 grudnia 2012

Antek wybrał sobie alergię najgorszą z możliwych. Roztocza. Przeszłam już fazę wyobrażania sobie tych małych potworów, jak chodzą po naszej podłodze, książkach, pościeli... Mam nadzieję, że niedługo wyjdę z fazy zrzędzenia i niezadowolenia, z tego, że zapierdzielam z mopem, kiedy dzieci zasną, zamiast oddawać się relaksowi, że uznam to za codzienność.
Jest jakiś plus tej sytuacji. Widzę, że czas jest dość elastyczny, mimo że jest go cholernie mało. Zaczynam rezygnować z rzeczy mniej ważnych (czyt. FB), by z tym mopem się wyrobić. Wolny czas, który mi zostaje przeznaczam na to, co naprawdę sprawia, że odpoczywam. Takie to chwilowe, bo i tak padam ze zmęczenia, a poranki są koszmarem.
Minusy? Całe mnóstwo. Mój perfekcjonizm znowu ma pole do popisu. Czuję się zmęczona i przytłoczona. Odganiam myśli, że od mojego sprzątania zależy czy Antek będzie miał astmę czy nie. I tak to.

piątek, 25 listopada 2011

Weronika skończyła 4 lata. Dziś zjadła całą miskę pomidorowej, ja poszłam po coś do kuchni i słyszę "dziękuję". Niesamowite jest to przedszkole w kwestii savoir-vivre ;)
Luśka przechodzi okres buntu. Bardzo ekspresyjnie pokazuje, gdy coś jej się nie podoba. Jest bardzo związana ze swoim tatą. Wczoraj nie chciała spać i strasznie płakała. Taty nie było w domu, więc w rozpaczy zadzwoniłam do niego. Wystarczyło, by jej powiedział parę słów typu "dobranoc Lusiu, śpij dobrze", a ta, niczym robocik, z mokrymi jeszcze oczami, położyła się i zasnęła.
Antek od miesiąca ma już dwa zęby, którymi okropnie mnie gryzie (!), waży 9 kg i jest typem słodziaka.
A ja wypijam hektolitry herbaty. Jesień.

poniedziałek, 3 października 2011

Powinnam opisać swoje porody, zanim zapomnę szczegóły. Tak, żeby za kilka lat móc płakać z radości ;) Dzieci to radość, taka umiejscowiona w sercu. Jak o nich myślę, to czuję ścisk w żołądku. Weronika, Łucja i Antoni.
Cieszę się, że już śpią, ale zaraz za nimi tęsknię. Nie panuję nad złością i na nie krzyczę, ale milisekundę potem mocno je przytulam i myślę, co ja robię, do jasnej cholery.
Póki co, niewiele mi brakuje. Chciałabym nauczyć się bawić z moimi dziećmi. Żeby przychodziło mi to z większym zapałem. Chociaż nie wiem, czy można się tego "nauczyć". Ta umiejętność jest w nas. Tylko zakopana przez to, że zbyt szybko zaczynamy się dostosowywać do zastanej rzeczywistości, która nie sprzyja byciu dzieckiem.
Odnaleźć dziecko w sobie.

piątek, 27 maja 2011

Pierwsze uwagi pani przedszkolanki z 30 letnim doświadczeniem. Okazuje się, że Weronika bawi się w przedszkolu w bycie w ciąży. Wkłada sobie pod bluzkę misie, lalki i udaje, że idzie do lekarza. Nie zdziwiło mnie to, bo w domu czasem osiąga wyższy poziom wtajemniczenia i zaczyna owe lalki rodzić ;) Pani w przedszkolu opowiedziała mi to dramatycznym tonem. Na początku mnie zatkało. Pomyślałam "ale w czym problem?". Wyjaśniłam więc pani jak potrafiłam najlepiej, że Wercia przeżywa to, że mama jest w ciąży, że czytamy różne książeczki przeznaczone dla dzieci, których tematem jest ciąża i najzwyczajniej w świecie interesuje ją ten temat. Pani jednak tego nie zrozumiała, bo stwierdziła, byśmy "uczulili dziecko, że w przedszkolu nie powinna się bawić w takie zabawy". Nie potrafię nawet skomentować tej sytuacji jakoś sensownie. Jestem oburzona i już.
Poza tym, pierwsza partia ciuszków dla synka już przygotowana, ale nic poza tym. A w sumie, czego mu więcej potrzeba? Ważne, żeby mleko było ;) W gruncie rzeczy pierwsze pół roku życia dziecka jest bardzo proste.

A to na dodatek ;)

wtorek, 12 kwietnia 2011

Drugi tydzień remontu zaczął się od wywalenia starych futryn. A miała zostać. Od kilku dni przekopuję internet w poszukiwaniu ładnych lamp nad lustro. Wczoraj majster zapytał nas o kolor fug. Zamarłam. Myślałam, że wystarczy powiedzieć "jasne - ciemne", a tu się okazuje, że trzebaby jechać z płytkami i dobrać odpowiedni odcień. Nie mam na to ochoty. Mam chyba już przesyt informacji na tematy remontowe. Nie cierpię podejmować decyzji.
Wczoraj godzinne leżenie w szpitalu na ktg, bo na wizycie u lekarza okazało się, że serce małego zbyt wolno bije. Wczoraj wszystko było w porządku. Obsługiwała mnie położna, która przyjmowała poród Łucji. Zapamiętałam jędzę. Tak, jędzę.

czwartek, 24 marca 2011

Lusia ma męczący katar, bo ząbkuje (dziwna zależność) i jest nie do zniesienia. Pomyślałam, że pomoże jej spacer. Strasznie wiało i możliwe, że przewiało Wercię, bo zasypiała mówiąc, że źle się czuje. Rano się okaże. 
Przyleciały kaczki, ale raczej nie były zbyt głodne, bo nie rzuciły się na chlebek. 
Wymyślam różne zabawy. Wczoraj zrobiłyśmy wreszcie węża z rolek po papierze toaletowym. Najwięcej frajdy sprawiło Werci malowanie tych rolek, a potem nawlekanie. Popsułam jej koncepcję i po nawleczeniu wszystkich części obcięłam sznurek, a ona przecież chciała prowadzać węża jak pieska (!) i nie było już tak fajnie. Dzisiaj wąż leżał smętnie na dywanie i nikt się nim nie zainteresował. Lusia mogłaby go choć troszkę pognieść albo obślinić. Ech. Taka zapłata za twórczość matki ;)
Wkładam zaległe zdjęcia do albumów i zastanawiam się, gdzie to moje życie. Niewiele pamiętam z tego, co działo się rok temu.

wtorek, 22 marca 2011

E tam! A jednak słomiany zapał! ;)
Zapomniałam, że mam bloga. Jak już coś chcę, to zmienia mi się koncepcja. Jak już mam w głowie słowa, to okoliczności dwójki dzieci  i trzeciego w brzuchu nie są sprzyjające.
Ostatnie miesiące spędziliśmy na zwalczaniu przedszkolnych wirusów. Od września nigdzie razem nie wyjechaliśmy, co w naszym przypadku jest niezwykłe. I, choć zima już minęła, to ja wciąż czuję się zimowo - zaspana i ociężała. Czasem tylko dzieci mobilizują mnie do wyjścia z domu. Dobre i to.
Mąż wyjechany, mama przyjechała pomóc. Robi ruskie pierogi w ilości hurtowej. Czuję się jak dziecko :)