czwartek, 24 marca 2011

Lusia ma męczący katar, bo ząbkuje (dziwna zależność) i jest nie do zniesienia. Pomyślałam, że pomoże jej spacer. Strasznie wiało i możliwe, że przewiało Wercię, bo zasypiała mówiąc, że źle się czuje. Rano się okaże. 
Przyleciały kaczki, ale raczej nie były zbyt głodne, bo nie rzuciły się na chlebek. 
Wymyślam różne zabawy. Wczoraj zrobiłyśmy wreszcie węża z rolek po papierze toaletowym. Najwięcej frajdy sprawiło Werci malowanie tych rolek, a potem nawlekanie. Popsułam jej koncepcję i po nawleczeniu wszystkich części obcięłam sznurek, a ona przecież chciała prowadzać węża jak pieska (!) i nie było już tak fajnie. Dzisiaj wąż leżał smętnie na dywanie i nikt się nim nie zainteresował. Lusia mogłaby go choć troszkę pognieść albo obślinić. Ech. Taka zapłata za twórczość matki ;)
Wkładam zaległe zdjęcia do albumów i zastanawiam się, gdzie to moje życie. Niewiele pamiętam z tego, co działo się rok temu.

wtorek, 22 marca 2011

E tam! A jednak słomiany zapał! ;)
Zapomniałam, że mam bloga. Jak już coś chcę, to zmienia mi się koncepcja. Jak już mam w głowie słowa, to okoliczności dwójki dzieci  i trzeciego w brzuchu nie są sprzyjające.
Ostatnie miesiące spędziliśmy na zwalczaniu przedszkolnych wirusów. Od września nigdzie razem nie wyjechaliśmy, co w naszym przypadku jest niezwykłe. I, choć zima już minęła, to ja wciąż czuję się zimowo - zaspana i ociężała. Czasem tylko dzieci mobilizują mnie do wyjścia z domu. Dobre i to.
Mąż wyjechany, mama przyjechała pomóc. Robi ruskie pierogi w ilości hurtowej. Czuję się jak dziecko :)