czwartek, 24 marca 2011

Lusia ma męczący katar, bo ząbkuje (dziwna zależność) i jest nie do zniesienia. Pomyślałam, że pomoże jej spacer. Strasznie wiało i możliwe, że przewiało Wercię, bo zasypiała mówiąc, że źle się czuje. Rano się okaże. 
Przyleciały kaczki, ale raczej nie były zbyt głodne, bo nie rzuciły się na chlebek. 
Wymyślam różne zabawy. Wczoraj zrobiłyśmy wreszcie węża z rolek po papierze toaletowym. Najwięcej frajdy sprawiło Werci malowanie tych rolek, a potem nawlekanie. Popsułam jej koncepcję i po nawleczeniu wszystkich części obcięłam sznurek, a ona przecież chciała prowadzać węża jak pieska (!) i nie było już tak fajnie. Dzisiaj wąż leżał smętnie na dywanie i nikt się nim nie zainteresował. Lusia mogłaby go choć troszkę pognieść albo obślinić. Ech. Taka zapłata za twórczość matki ;)
Wkładam zaległe zdjęcia do albumów i zastanawiam się, gdzie to moje życie. Niewiele pamiętam z tego, co działo się rok temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz